O tym, że Szpitalne Oddziały Ratunkowe są przepełnione mówi się nie od dziś. Nie od dziś także wiadomo, że często trafiają tam pacjenci, którzy swoje dolegliwości z powodzeniem mogliby leczyć w przychodniach. Jednak kiedy chory przejdzie przez sito rejestracji, a dalej triażu, wydaje się, że szybka pomoc jest faktycznie mu potrzebna. Problem w tym, że „szybka” w tym przypadku czasem nie oznacza „na już” czy nawet „zaraz”. Bywa, że trzeba na nią czekać wiele godzin.
– Tu musisz być zdrowy, żeby chorować, a do tego bardzo cierpliwy – mówi pacjent bielańskiego SOR-u, który trafił tam kilka dni temu i opowiada nam swoją historię.
„Po dwóch dniach wizyt w przychodni skierowano mnie na SOR. Mój lekarz stwierdził, że możliwości szybkiej diagnostyki się wyczerpały, a problem może być poważny (zagrażający życiu). Od razu pojechałem. Bilet parkingowy wzięliśmy o 14.25, stąd znam dokładną godzinę przybycia do szpitala Bielańskiego. Krótka kolejka do rejestracji – czekałem max. 10 minut. Potem oczekiwanie na triaż – tu już nieco dłużej, bo ponad 40 minut. Lekarz mnie zbadał, zadał wiele pytań, wziął skierowanie i kazał czekać, nie byłem nagłym przypadkiem, ale też nie zakwalifikował mnie do grupy tych najmniej pilnych. To czekałem. Mijała jedna godzina, dwie, potem kolejne.
W międzyczasie ludzie rezygnowali zmęczeni kolejką – nie wszyscy mieli gdzie usiąść, nie każdy czuł się na tyle dobrze, by stać (czy nawet siedzieć) wiele godzin. Kilka osób postanowiło pojechać do innych szpitali, niektórzy żartowali, że lepiej wyjść za teren szpitala i wezwać karetkę – to miało pomóc w szybkim przyjęciu. Finalnie lekarz poprosił mnie i kilka osób dopiero po godz. 20. Co działo się dalej, za „magicznymi drzwiami”? Kolejne czekanie, bo przed gabinetem do którego miałem wejść była następna kolejka. Do domu wróciłem przed 22. Po jednym USG, które wykluczyło podejrzenie zagrożenia życia. Bez diagnozy, zmęczony i totalnie ogłupiały. Na drugi dzień miałem znowu iść do lekarza w przychodni. Problem w tym, że na kolejną wizytę musiałem czekać kilka dni: brak wolnych terminów.
To było moje trzecie podejście do SOR-u na Bielanach. Trzecie i ostatnie, bo nie zdarzyło się jeszcze, by ktoś naprawdę udzielił mi tu pomocy w godny sposób. Rezydenci, którzy kiedyś z pokorą i empatią podchodzili do pacjentów, dzisiaj pełnią tam główną rolę. Wiem, brakuje specjalistów, wiem – jest strasznie dużo chorych, ale jednak to nie tłumaczy wszystkiego. Dla mnie przygoda z tym SOR-em się zakończyła. Wolę jechać na drugi koniec miasta i mieć pewność, że lekarze, do których się udam, popatrzą na mnie jak na człowieka. Chorego, któremu trzeba pomóc.”